czwartek, 27 czerwca 2013

Flamsbana - pociągiem przez rzekę bez mostu i tunelu

Flamsbana... pozornie niepozorna linia kolejowa w Norwegii. Ma tylko 20 km. długości, a czas przejazdu to... prawie 60 min! Pociągi jadą tu z maksymalną prędkością 40km/h. Ale zaraz... jak to? W Norwegii są trasy, po których pociągi jeżdżą wolniej niż w Polsce?! Niby tak... Ale jest kilka "detali", które to ślimacze tempo usprawiedliwiają. Na przykład taki, że Flamsbana to jedna z najbardziej stromych linii kolejowych na świecie. Na odcinku zaledwie 20 km. pociągi pokonują aż 863 m. wysokości! Poza tym tory w wielu miejscach poprowadzono urwistymi półkami skalnymi, które wcześniej trzeba było zabezpieczyć przed lawinami, aż 6 km. trasy schowano w 20 tunelach, a w jednym z nich linia robi zwrot o 180 stopni jednocześnie pnąc się pod górę. 40 km/h powoli zaczyna wydawać się zawrotną prędkością? To do dajmy jeszcze, że Flamsbana czterokrotnie przekracza rzekę Flam, a pociąg nie pokonuje jej mostami. I ani jeden ze wspomnianych tuneli nie biegnie pod korytem rzeki. Jak to możliwe?

Flamsbana; fot.: mcxurxo, Wikimedia Commons, CC BY 2.0



Flamsbana; fot.: Kenny Louie, Wikimedia Commons, CC BY 2.0
Po kolei. Flamsbana łączy miejscowość Flam, położoną na wysokości 2 m.n.p.m. z miejscowością Myrdal (865 m.n.p.m.) i jest odnogą głównej linii kolejowej prowadzącej z Oslo do Bergen. Przebiega wzdłuż najdłuższego fiordu świata, Sognefjordu, i tym samym zapewnia pasażerom zapierające dech w piersiach widoki. Ale co po zadano sobie tyle trudu żeby zbudować tak ekstremalnie trudną linię kolejową? Na początku XX w. pojawiła się potrzeba połączenia odizolowanych miejscowości położonych w rejonie Sognefjordu z resztą kraju. Przed wybudowaniem Flamsbany podróż do stolicy zajmowała nawet 2 dni i była uzależniona od statków pocztowych kursujących wzdłuż fiordów. Po zakończeniu budowy jej czas trwania skrócił się do kilku godzin. Poza obsługą mieszkańców, Flamsbana początkowo pełniła głównie rolę linii towarowej. Transport towarów, do tej pory możliwy wyłącznie droga morską, stał się znacznie szybszy i dużo tańszy. Projektanci nie spodziewali się, że za kilkadziesiąt lat ich dzieło będzie wielką atrakcją turystyczna Norwegii, a tymczasem z uwagi na imponującą konstrukcję i fenomenalne widoki, Flamsbana przyciąga coraz większe rzesze turystów. Obecnie korzysta z niej ponad pół miliona osób rocznie!

Flamsbana; fot.: ashfay, Flickr, CC BY SA 2.0


Flamsbanę zaczęto budować w 1924 r., a oddano do użytku w 1940 r. W 1944 r. została ona zelektryfikowana jako pierwsza linia kolejowa w Norwegii. Przy budowie pracowało od 120 do aż 500 osób. Największym wyzwaniem było wydrążenie tuneli. Z 20 aż 18 zbudowano ręcznie! Z uwagi na trudne warunki i dużą ekspozycję trasy nie zdecydowano się na budowę mostów kolejowych na rzece Flam, którą tory przecinają kilkakrotnie. Pomyślicie sobie pewnie - co w tym dziwnego, pewnie pociąg jedzie tunelem pod dnem rzeki. Nie do końca... pociąg jedzie cały czas po powierzchni. To rzekę puszczono tunelem pod torami kolejowymi! Aż strach pomyśleć, co by było gdyby Flamsbanę konstruowali budowniczy polskich, pękających autostrad...;)

piątek, 21 czerwca 2013

Szmaragdy, rubiny, szafiry... z wizytą w Muzeum Minerałów

Małe, niepozorne muzeum w centrum Tampere, czyli drugiego co do wielkości miasta w Finlandii. Wstęp w 2008 r. kosztował tylko 1 EUR (!) Domyślałem się, że będzie ciekawe, ale to co zobaczyłem wewnątrz przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Mimo bardzo małej powierzchni znajdowała się tam nieprawdopodobna ilość eksponatów. I to jakich! Nie były to małe kamyczki wielkości paznokcia tylko wielkie bryły, z których największe liczyły sobie aż 750 kg.! A wśród nich imponujący kryształ górski, ciemnoniebieski lapis lazuli, chryzokola mieniąca się wszystkimi odcieniami zieleni, spektrolit, który zmienia barwy w zależności od kąta padania światła. Był też duży okaz metalicznej miedzi, był piryt, zwany również "złotem głupców" (mieni się, jak ten drogocenny metal, chociaż jego wartość jest nieduża). Były w końcu cenne kamienie, których widok przyprawia o szybsze bicie serca - szmaragdy, rubiny i szafiry... Spójrzcie sami...

Celestyn; fot.: Adam Zegiel

Spektrolit; fot.: Adam Zegiel
Cytryn; fot.: Adam Zegiel

fot.: Adam Zegiel
fot.: Adam Zegiel
Chryzokola; fot.: Adam Zegiel
fot.: Adam Zegiel
Szafiry; fot.: Adam Zegiel
Piryt, czyli "złoto głupców"; fot.: Adam Zegiel
fot.: Adam Zegiel
Szmaragdy; fot.: Adam Zegiel
Róża pystyni; fot.: Adam Zegiel

Rubin; fot.: Adam Zegiel
fot.: Adam Zegiel
Miedź; fot.: Adam Zegiel
fot.: Adam Zegiel
fot.: Adam Zegiel

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Czy warto odwiedzić Lwów?

To pytanie pewnie zadawało sobie wielu z Was. Dawne polskie miasto, leżące na Ukrainie, kilkadziesiąt kilometrów od granicy jest popularnym celem wycieczek turystycznych. Ma opinię pięknego, niesamowitego i w ogóle och i ach. Rok temu, jadąc na Syberię, miałem okazję spędzić w tym mieście 3 dni. Wcześniej przez wiele lat słyszałem dosłownie pieśni pochwalne na cześć Lwowa. "Lwów" bym odmieniany przez wszystkie możliwe przypadki. Przez te niemożliwe też. Uległem lwowskiej obsesji i spodziewałem się zobaczyć miasto, które rzuci mnie na kolana. Ostatecznie moje kolana były zawiedzione, bo się rzucenia nie doczekały;)

Panorama Lwowa z wieży ratuszowej; fot.: Adam Zegiel


Jeśli trafi się Wam podróż do Lwowa autobusem, to najpierw musicie zdecydować, na którym dworcu wysiąść - na kolejowym, czy na Stryjskim. Naturalnym wydawało by się, że po prostu na "większym"... Zonk! Większy jest dworzec Stryjski, ale z uwagi na jego położenie na peryferiach miasta, daje ograniczone możliwości. My o tym niestety nie wiedzieliśmy i nasze spotkanie z Lwowem postanowiliśmy rozpocząć własnie tu. Kilka starych autobusów, nie pierwszej świeżości budynek i... już wiedzieliśmy, że najpierw musimy wrócić z powrotem do centrum:) Ale wcześniej postanowiłem znaleźć drzwi opatrzone odwróconym trójkątem lub ewentualnie skrótem WC. Udało się! Uchylam drzwi i... może zamiast szczegółów powiem tylko, że przy tym, ToiToi'e to szczyt higieny, świeżości i ładnych zapachów. W okienku, na którym wisi cennik siedzi mocno znudzona kobieta. Nie mam drobnych więc podaję jej banknot. Po jego odbiór rusza wielka ręka, uzbrojona w ...

CIĄG DALSZY NA MOIM NOWYM BLOGU


ZAPRASZAM:)

niedziela, 9 czerwca 2013

Tam, gdzie zaczyna się nowy dzień

Zastanawialiście się kiedyś, gdzie dzień zaczyna się najwcześniej? W które miejsce należy się udać żeby być pierwszym człowiekiem na naszej planecie, który przywita Nowy Rok? Kiedy wkraczaliśmy w trzecie tysiąclecie biura podróży oferowały turystom dziesiątki wyjazdów na egzotyczne wyspy, położone w pacyficznej Oceanii. Obiecywano im, że jako pierwsi ludzie wzniosą toast za pomyślność w nowym milenium. W Nukualofa, stolicy Królestwa Tongo, można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie przy tablicy głoszącej dumnie "Tu, gdzie zaczyna się czas". Czy aby na pewno? Okazuje się, że niekoniecznie... Podobnie, jak Nordkapp wcale nie jest najdalej wysuniętą na północ częścią Europy, tak miejsce, w którym dzień wstaje najwcześniej nie jest turystycznym rajem, pięknie wyglądającym na prospektach i w kolorowych katalogach biura podróży. Miejscem tym jest szara, zapomniana wyspa leżąca na środku Cieśniny Beringa, rozdzielającej USA i Rosję. To Wielka Diomeda, która razem ze swoją "siostrą", Małą Diomedą, tworzy Wyspy Diomedesa.

Wielka i Mała Diomeda; fot.: Dave Cohoe, Wikimedia Commons, CC BY 3.0


Wyspy Diomedesa leżą w Cieśninie Beringa. Dzieli je jedynie 4-kilometrowy pas wody i... granica między Federacją Rosyjską i Stanami Zjednoczonymi. Wielka Diomeda, zwana przez Rosjan również Wyspą Ratmanowa (na cześć oficera marynarki wojennej) należy do Rosji, a Mała Diomeda to terytorium należące do amerykańskiego stanu Alaska. Na pozór nic ich nie wyróżnia - zwykłe, nieciekawe, szare wyspy, zamieszkane przez ludzi, którzy każdego dnia walczą o życie z niesprzyjającą naturą, posterunek wojsk ochrony pogranicza, żołnierze codziennie patrolujący wyspę w poszukiwaniu tych, którzy mogliby naruszyć granicę (kto i po co miałby to zrobić - nikt nie wie). Ale to właśnie przez tę wąską cieśninę, która je rozdziela, przebiega Międzynarodowa Linia Zmiany Daty. Jeśli przekraczamy ją jadąc z zachodu na wschód, musimy przeżyć jeszcze raz ten sam dzień - np. drugi raz 26 lipca. Natomiast jeśli mijamy ją w odwrotnym kierunku opuszczamy jeden dzień - po 25 lipca od razu rozpoczyna się 27 lipca. Ta zależność pozwoliła głównemu bohaterowi powieści Juliusza Verne'a, "W 80 dni dookoła świata" nie przegrać zakładu. Kończąc swoją podróż był pewny, że spóźnił się o jeden dzień. Nie wziął jednak pod uwagę, że przekraczając Linię Zmiany Daty powinien był cofnąć swój zegarek o 24h, czyli przeżyć drugi raz ten sam dzień.

Wyspy Diomedesa widziane z kosmosu; fot.: NASA


Na całym świecie nie ma miejsc, które znajdują się bliżej Linii Zmiany Daty, zarówno po stronie wschodniej, jak i zachodniej, niż Wyspy Diomedesa. To właśnie mieszkańcy Wielkiej Diomedy witają dzień jako pierwsi,  a Amerykanie na Małej Diomedzie jako ostatni. Można by powiedzieć, że obserwacja Wyspy Ratmanowa z Małej Diomedy pozwala widzieć przyszłość - przecież dzień, który tu dopiero się zaczyna, tam już się kończy;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...