Dochodzi godzina 22:00. Jesteśmy w "Chatce Puchatka", najwyżej położonym schronisku w Bieszczadach (1232m.n.p.m.) na Połoninie Wetlińskiej. Karimaty już rozłożone, a my wraz z kilkunastoma innymi turystami właśnie owinęliśmy się śpiworami i powoli zasypiamy... W pewnym momencie słyszymy szepty: "jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć", a zamiast "siedem" - wrzask na całe schronisko - "BARAN!" Momentalnie z krainy sennych marzeń wróciliśmy do rzeczywistości. Okazuje się, że to grupa "turystów" (cudzysłów nieprzypadkowy) rozbudziła się i postanowiła zagrać w tę ambitną grę. Jako, że zaśnięcie okazuje się niemożliwe to staramy się zrozumieć o co w niej chodzi... Zasady są proste, a głównym rekwizytem alkohol. Gracze (w dowolnej ilości) siadają wokół stołu i kolejno liczą. Cyfrę 7, każdą liczbę, która ją zawiera i każdą jej wielokrotność należy zastąpić głośnym okrzykiem "BARAN!". Osoba, która się pomyli pije karny kieliszek, ale zanim to nastąpi pozostali... śpiewają. A słowa piosenki brzmią tak: "Janek, Janek (zamiast "Janka" należy wstawić imię osoby, która się pomyliła), jak nam Ciebie żal. Ty żulu, ty żulu jak nam ciebie żal. Ty żulu jak nam ciebie żal. Hej!". Z naciskiem na "HEJ!" A działo się to wszystko po godzinie 22:00, a jeden z zacnych graczy był łaskaw stwierdzić, że przecież i tak "nikt tu nie wezwie policji"...:)
Chatka Puchatka, fot: Paweł Marynowski, Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0 |
Nasze "puchatkowe" perypetie zaczęły się jednak dużo wcześniej. Docieramy na miejsce. Wchodzimy do środka. Wita nas... smród. Zapewne duży udział w nim mają duże kubły na śmieci stojące w świetlicy i zarazem sypialni. Tak, tak - mowa o takich kubłach, które zazwyczaj stoją z daleka od domu w altance śmietnikowej. Podłoga wygląda tak, jakby od nowości mopa ani ścierki nie widziała. Oczywiście w tej części schroniska, w której w ogóle jest - w jadalni mamy tylko klepisko, którego poziom sukcesywnie się podwyższa. Tempo przyrostu kolejnych warstw jest wprost proporcjonalne do ilości resztek obiadu, które spadną i zostaną ubite:) Nic to. Nie zrażeni ruszamy do recepcji i od razu rzuca nam się w oczy duża kartka - "Schronisko bez wody, bez prądu, o lodówkę nie pytaj" (nawet byśmy nie śmieli...). Miejsca są tylko na podłodze. Chcemy się dowiedzieć, czy w takiej sytuacji też musimy się meldować. "Ja Wam nic nie będę mówić, bo tu wszystko jest napisane!" - taką odpowiedź dostajemy od, jak widać, przemiłej starszej pani, która jednocześnie wskazuje na zadrukowane drobnym maczkiem dwie, przyklejone do ściany kartki. Zostajemy jednocześnie uświadomieni, że "jeśli coś nam się nie podoba to możemy iść dalej" - jestem absolutnie pewny, że ta przesympatyczna pani przeszła profesjonalny kurs z zakresu budowania pozytywnych relacji z klientem:)
Chatka Puchatka, fot: Red81, Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0 |
W końcu przychodzi ten moment, w którym należy poszukać ustronnego miejsca. Są drogowskazy! "WC za granią" widnieje na kartce formatu A4. Ruszam za grań. Po pokonaniu kilkudziesięciu metrów moim oczom ukazuje się wiata zbudowana z czegoś podobnego do dykty. Szczegóły moich zmagań z tym przybytkiem może lepiej pominę - wystarczy powiedzieć, że przy nim ToiToi'e to szczyt higieny i luksusu. Ale myślę, że śmiało można by tam zorganizować jakiś teleturniej. Na przykład - "Wszystkie zapachy świata";)
Z wielką ulgą następnego dnia rano, ze smakiem zjedliśmy śniadanie, opuściliśmy "Chatkę Puchatka" i ruszyliśmy w stronę Połoniny Caryńskiej. BARAN!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz